Strach ma wielkie oczy…
i dziś miał, ale tylko przez chwilę 😉
Jakiś czas temu Robert namówił mnie na tzw. liny. Pomyślałam- gdzie tam ja i liny z moim lękiem przed wysokością. Co robić, co robić, co robić- krążyło po głowie. Szybko przeszło przez myśl pytanie: CO BYM ZROBIŁA GDYBYM SIĘ NIE BAŁA?- no jak to co :D- po czym mówię- dobra, wchodzę w to, sprawdźmy, co będzie.
Od razu wiedziałam już, że będzie to dla wyzwanie. Z pewnością wyjście ze strefy komfortu, ale i narażenie się na stres. W kolejnej chwili przyszło pytanie: PO CO SOBIE TO ROBIĘ? Hmmmm myślę sobie: dobre pytanie! Po to, żeby zobaczyć, jak będzie, czy dam radę i ogólnie mimo wszystko z ciekawości, jak zachowa się głowa i ciało.
Dalsze myśli podpowiedziały mi jednak, że przecież, mimo, że weszłam w to, NIE MUSZĘ o tym myśleć teraz, a tym bardziej się stresować do momentu, kiedy nie stanę na krawędzi ubrana w uprząż. Dopiero wtedy jest odpowiedni moment na sprawdzenie JAK SIĘ CZUJĘ?, CZY JESTEM GOTOWA? I CZY PODEJMUJĘ WYZWANIE?. Dopiero wtedy jest czas na podjęcie decyzji, czy robić ten krok.
PRZYBYŁAM na miejsce, ZOBACZYŁAM jak jest, ZDOBYŁAM się na odwagę i (PRZE)ZWYCIĘŻŁAM krótkotrwałe (na szczęście) uczucie strachu, które pojawiło się w momencie odrywania się od płaskiej powierzchni konstrukcji. Dodatkową motywacją była fajna, zgrana ekipa, dzięki której było raźniej pokonywać blokady.
Efekt końcowy: satysfakcja- MEGA, odczucie- POZYTYWNE, jednak trochę stresu wywołującego napięcie mięśni było, więc po wszystkim- rozluźnienie i wyczerpanie. Wtórne wykonanie- BEZ (dużego) PROBLEMU. Granica przesunięta. Gotowa na następne kroki.
Wnioski-> nie ma sensu się bać na zapas. To strata czasu.
Dzięki Robert, to był zdecydowanie dobry pomysł 😊
#cobymzrobiłagdybymsięniebała